O choroba!


Odwiedził ostatnio naszą rodzinę nieproszony gość. Wredny, zamaskowany, nieobliczalny typ, którego nikt nie chce pod swoim dachem. Najpierw go nawet nie zauważasz. Jest łagodny i kamufluje się jak może, żeby po chwili zaatakować w najmniej odpowiednim dla Ciebie momencie. Kiedy już jesteś przygotowany do wyjazdu, kiedy masz wszystko zaplanowane i zapięte na ostatni guzik, kiedy poziom ekscytacji sięga zenitu, on nabiera na sile i BUM. Jak drapieżnik rusza na swoją niewinną ofiarę, aby ją dopaść. To potwór, którego nie powstrzymasz. Łapie swoją zdobycz i nie puszcza. Męczy, zadaje ból i ujawnia się na ciele ofiary w formie ropnych wykwitów. Tak. Ta bestia to choróbsko, które przyplątało się u nas w domu. Ospa. Brzydka pani, która jedyne czego pragnie, to osłabić i oszpecić swoje młode ofiary. Schwytała Biankę. 


W piątek, wczesnym rankiem, kiedy mieliśmy jechać na święta Wielkanocne do mojej mamy, zauważyłam na ciele córki bąble. Pierwsza moja myśl - ospa! Nie było gorączki, nic jej nie swędziało, nie byłam pewna co robić. Wołam mojego Amigo, dyskutujemy i stwieradzmy, że nie ryzykujemy i nie jedziemy. Zbliża się godzina piąta rano, pół godziny do odjazdu pociągu, bagaż przygotowany w przedpokoju, a my odwołujemy imprezę. Wyobraź sobie teraz ryk mojej pierworodnej, która systematycznie skreślała dni w kalendarzu, że nie pojedzie do Polski i nie zobaczy swojej babci. Oczywiście jak na złość, w piątek w Niemczech był dzień wolny od pracy, więc żadna przychodnia w tym dniu nie była otwarta. Postanowiliśmy, że pojedziemy do szpitala, ale najpierw wszyscy z powrotem położyliśmy się spać do swoich łóżek. Po powtórnej pobudce i śniadaniu, pojechaliśmy do szpitala. Moje przypuszczenia okazały się być trafne. Pani doktor potwierdziła ospę u Bianki. Amigo jako, że nie chorował na nią w dzieciństwie, został zaszczepiony przeciw ospie w szpitalu. Wykupiliśmy w aptece preparat, wypisany przez lekarkę, na mnożące się w zasakującym tempie bąble i wróciliśmy do domu. Wieczór i kolejne dwa dni były ciężkie. Mocny świąd skóry, wysoka gorączka dawały się we znaki Bianci. Co chwilkę pobudka w nocy, bo swędzi. Jakoś przetrwaliśmy te pierwsze, najgorsze dni choroby. W sobotę zrobiłyśmy na szybko babkę i zafarbowałyśmy jajeczka. Tata dokupił czekoladowe króliczki i mieliśmy taką naszą mini Wielkanoc, którą Młoda spędziła w piżamce z buzią pełną białych kropeczek i w kiepskim humorze. 
Dziś już jest lepiej. Robią się strupeczki i świąd ustępuje. Co prawda Bianka jest nadal osłabiona a poziom marudzenia wzrósł do LEVELU HARD, ale nie ma co się dziwić. Zamknięta w czterech ścianach z brakiem możliwości brykania na dworze, może bardzo doskwierać tak ruchliwemu dziecku jakim jest Bianka. Modlę się tylko, żeby Thiago nie chwycił bakcyla od Sity. Mam nadzieję, że ta potworzyca go oszczędzi. Thiaguito jest i tak najprawdopodobniej na etapie ząbkowania. Częściej budzi się w nocy, gryzie wszystko co popadnie, zauważyłam też, że zaczął ciągnąć się za uszka. Jest płaczliwy i marudny. Myślę, że wkrótce powinniśmy spodziewać się pierwszego ząbka u naszego malca. 
Nie ma nic gorszego niż chorujące w domu dzieci, nie no jest, chorujący mężczyzna, ale to już wtedy ksiądz, kropidło i namaszczenie ;)


Ciao!

Komentarze

Popularne posty